Atak na World Trade Center wywołał szok. Prasa wciąż do niego powraca, ale w przedstawianych komentarzach brak jednej linii, a niektóre komentarze wprost sobie zaprzeczają. Mnie brakuje natomiast komentarza Kościoła. Jeśli chodzi o wydarzenia polityczne, to Kościół zwykle wypowiada się bardzo wstrzemięźliwie, jednak myślę, że mimo to z duszpasterskiego punktu widzenia należałoby zająć jakieś stanowisko.
Przypuszczam, że pojedyncze komentarze zależą od poziomu, z którego wychodzą, od punktu widzenia autora komentarza, jego filozofii czy celów. Nie zawsze trzeba się z tymi poglądami utożsamiać. To, co o wydarzeniach z 11 września ubiegłego roku może powiedzieć sam Kościół lub dziennikarze mający na nie pewne duchowe spojrzenie, zgadza się w tym punkcie, że przez atak na WTC zostały naruszone dotychczasowe ludzkie zabezpieczenia. Zaatakowano kraj, który reprezentuje ekonomiczną i polityczną potęgę człowieka i kraj ten nie mógł się bronić. W tym wydarzeniu ujawniła się także słabość ludzkich zabezpieczeń wynikających z techniki. Techniczne możliwości jednostki są dziś ogromne i w małym stopniu podlegają kontroli, tak więc należy coraz większą wagę przykładać do podstawowych, ogólnych zasad moralnych. Stało się jasne, że im doskonalsza technika – tym większe może nieść niebezpieczeństwo, a więc tym samym – tym większe wymagania moralne nakłada na tych, którzy trzymają ją w ręku.
Kolejnym niebezpieczeństwem jest broń masowego rażenia, która nie jest w wystarczającym stopniu chroniona. Gdyby uzbroił się w nią człowiek o negatywnych poglądach i kiepskiej jakości moralnej, wtedy zagrożone byłyby nie tylko dwa drapacze chmur, ale ludzkość i w ogóle cała kula ziemska. Ludzkość zaczęła sobie teraz uświadamiać, jak niebezpieczną bronią jest nienawiść. Papież Paweł VI mówił o cywilizacji miłości. Po doświadczeniach ubiegłego wieku: wojnach, nazizmie, komunizmie (a oba te „-izmy” były zrodzone z nienawiści), po upadku nazizmu, a przede wszystkim komunizmu wielu ludzi przypuszczało, że systemy te zakończyły się całkowicie. Tymczasem one wprawdzie upadły, ale ich korzeń – nienawiść – pozostał i przerodził się w nowy „-izm”; w terroryzm. Na jaw wyszła więc wyraźnie potrzeba przemiany i pogłębienia cywilizacji. Paweł VI mówił proroczo o cywilizacji miłości, a dziś pojawia się potrzeba, by – jeśli chodzi o relacje międzyludzkie – udać się w tym kierunku, przeciw nienawiści.
Pewien filozof amerykański ogłosił, że jeżeli ludzkość nie przeprowadzi się w kosmos, może nie przeżyć końca XXI wieku…
Powiedziałbym, że bardziej niż przeprowadzać się w kosmos, powinniśmy wyprowadzić się ze starej cywilizacji. To ją powinniśmy opuścić, a nie starą kulę ziemską. Człowiek nie obroni się nawet ucieczką we wszechświat, jeśli zabierze tam ze sobą korzenie nienawiści.
Amerykanie ogłosili, że w obecnej sytuacji podejmują „krucjatę”. Czy to historyczne słowo nie zostało nieco nadużyte? Prasa prezentowała pogląd, że chodzi o powtórzenie albo nawet kontynuację konfliktu, który zrodził się wraz z powstaniem islamu. Czy możliwe jest w ogóle takie stwierdzenie?
Omnis comparatio claudicat. Uczyliśmy się kiedyś po łacinie, że każde porównanie kuleje, a im bardziej kuleje, tym mniej prawdy zawiera. Wydaje mi się, że cytowane porównanie kuleje dosyć wyraźnie, ponieważ dziś chodzi o całkiem inną sytuację historyczną i kulturalną. Sam nie użyłbym terminu „krucjata”, ponieważ czyni on z islamu jednolitą całość i automatycznie utożsamia go z terroryzmem, a to nie jest prawda. Terroryzm jest raczej nadużyciem i deformacją islamu dla zrealizowania oddzielnych politycznych lub innych celów.
Jednak chodzi o konflikt świata zachodniego z islamem. Zachód zjednoczył się, podczas gdy w świecie islamu panuje wyraźny brak jedności – świat islamski ma własną wizję i politykę. W związku z tym wydaje mi się, że poprzez dzieło II Soboru Watykańskiego oraz poprzez słowa Jana Pawła II tuż przed tragicznymi wydarzeniami w Ameryce Pan Bóg jakby chciał przygotować Kościół katolicki do sytuacji zagrożenia ogólnoświatowego.
Sobór Watykański otworzył drzwi Kościoła nie tylko dla świata, ale i dla innych chrześcijan oraz dla innych wyznań. O tym nie trzeba nikogo przekonywać. Tak samo bezdyskusyjny jest fakt, że Sobór był dziełem Opatrzności – dziełem Ducha Świętego i właśnie dlatego wywiera tak silny wpływ jeszcze do dziś, po prawie 40 latach. Dziś rozumiemy go głębiej niż w czasie jego trwania. Współczesna globalizacja – nawet gdybyśmy nie rozumieli tego pojęcia wyłącznie negatywnie – tworzy jeden mały świat i zbliża ludzi. To wymaga wzajemnej komunikacji, a Sobór otworzył tę drogę Kościołowi. Papieże, zwłaszcza zaś Jan Paweł II, postępują naprzód w duchu Soboru. Przypomnijmy sobie choćby spotkanie w Asyżu w 1986 roku, które miało ogromne znaczenie. Dzisiejsze czasy i wspomniane wydarzenia pokazały, że nie możemy patrzeć na islam jako na jednolity blok, ponieważ jest w nim wiele prądów, grup i postaw: od liberalnych aż po skrajnie terrorystyczne. Sądzę, że dla nas, chrześcijan, jest bardzo ważne, abyśmy potrafili to rozróżnić i nie wrzucali wszystkich muzułmanów do jednego worka. Więcej, nasz dialog z islamem jest inny niż z innymi wyznaniami (np. z buddyzmem), ponieważ wierzymy w jednego Boga. „Allach”, a więc Jahwe jest jedynym Bogiem – Bogiem Abrahama. To stwarza dobre podstawy do dialogu. Jestem świadom, że my, katolicy, powinniśmy więcej i lepiej orientować się w tym, co i gdzie dzieje się na poziomie wzajemnego dialogu.
Dialog prowadzony z muzułmanami żyjącymi nie w swej ojczyźnie, ale np. w jakimś kraju zachodnim, i stanowiącymi w tym kraju mniejszość narodową na pewno będzie inny niż dialog prowadzony z muzułmanami, którzy mieszkają w swojej ojczyźnie i mają za sobą całą wspólnotę. Ci, którzy żyją np. w Europie, choćby z konieczności prowadzą dialog z kulturą, w której żyją, i chociaż mocno obstają przy swoim, ta kultura zmienia ich spojrzenie na świat zachodni.
Istnieją dziś nawet grupy muzułmanów prowadzące dialog z chrześcijaństwem. Ruch Focolare, który jest mi bliski i który dobrze znam, prowadzi dialog z afroamerykańskimi muzułmanami. Ich przedstawiciel, Mohamed, jest bardzo przychylny rozmowom z chrześcijanami. Focolare ma w swoich grupkach także muzułmanów. To, czego założycielka ruchu dokonała w Ameryce, kiedy odwiedziła Harlem i przemawiała tam do kilku tysięcy muzułmanów; fakt, że oni zaprosili kobietę, co więcej – kobietę mówiącą otwarcie o chrześcijaństwie, jest wyraźnym dowodem otwarcia na dialog. Jednak chodzi o wyjątkową grupę muzułmanów, ponieważ przebywają oni w Ameryce już od dawna, a zatem są bardziej otwarci. Jednak tak samo otwarci muzułmanie żyją np. w Iranie. Mój przyjaciel, dr Coda, był zaproszony do tego kraju przez muzułmanów, którzy studiowali chrześcijaństwo w Rzymie na Uniwersytecie Laterańskim. Prowadził z nimi dialog na wysokim poziomie.
Zachętą do dialogu jest lepsze wzajemne poznanie swojego życia. Z naszej strony oznacza to umożliwienie muzułmanom poznania prawdziwego, żywego chrześcijaństwa. Kiedyś wysłuchałem około dwudziestominutowej „spowiedzi” pewnej irańskiej apostołki islamu, która studiowała w Rzymie. Kobieta mówiła o tym, że kiedy poznała prawdziwe, żywe chrześcijaństwo, jego wielkość i głębię, płakała przez trzy dni. Do tej pory myślała, że nie może być nic piękniejszego od islamu, i właśnie dlatego chciała ofiarować swoje życie szerzeniu islamu. A tutaj naraz doznała szoku, poznając chrześcijaństwo w tej postaci i zaczęła szukać wspólnych punktów między Biblią a Koranem. Przypuszczam więc, że trzeba prowadzić dialog życia na podstawowym poziomie. Zwyczajne życie pokazuje, że jest to możliwe.
Także w Europie prawie w każdym kraju znajdziemy grupy obywateli muzułmańskich i jeśli nie będziemy prowadzili dialogu, świat zachodni stanie się piekłem. Nienawiść, którą Ksiądz Kardynał właśnie wymienił, jest obustronna. Nie możemy przechodzić nie zauważając rzeczywistości – chociaż prasa zachodnia wyrażała się nieraz bardzo powściągliwie, pisząc, że dochodzi do zabójstw całkiem niewinnych ludzi, którzy często nawet nie są muzułmanami, są do nich jedynie podobni z wyglądu. Nienawiść, którą teraz ze zgrozą obserwujemy u terrorystów, tkwi pod skórą każdego człowieka…
Ważne jest, aby przypomnieć, że w tej dziedzinie toczy się fachowy dialog. Kiedy byłem przewodniczącym Rady Konferencji Biskupów Europy, istniała tam sekcja ds. przygotowań dialogu z islamem. Zajmował się nią ks.Vocking. Mówił on o centrach starających się przybliżyć chrześcijańską literaturę światu islamskiemu i na odwrót. Okazuje się więc, że partnerzy dialogu nie znają dostatecznie zasad i prawd wiary przeciwnej strony. Pierwszym założeniem dialogu pozostaje jednak zawsze pozytywne spojrzenie na drugiego.
Czy w budowaniu dialogu nie przeszkadza pewnego rodzaju poczucie wyższości obecne po obu stronach; zachowania typu: „my posiadamy prawdę i to nas stawia ponad innymi”? Dotyczy to raczej strony psychologicznej niż dogmatycznej…
Tak. Papieże i niektóre dokumenty soborowe mówią, że i w innych wyznaniach obecne są nasiona prawdy. To samo w sobie oznacza już przyjęcie do pewnego stopnia partnera dialogu.
Niedawno rozmawiałem z założycielem Wspólnoty Chemin Neuf na temat komentarzy publicystycznych, które twierdzą, że w zamachu na WTC chodzi o konflikt świata bogatych ze światem biednych w tym sensie, że świat biednych nie może już dłużej patrzeć na lśniące wieże wystawiające na pokaz bogactwo całemu światu. U ludzi, którzy nie są we właściwym tego słowa sensie ideowi, wzbudza to gniew.
Ale kim są ci bogaci i kim są ci biedni?
Niecałe 2% społeczeństwa konsumuje 86% całej produkcji globalnej…
Tak, ale po której stronie leży to bogactwo?
Za bogaty uważany jest Zachód.
A co z bogatymi państwami arabskimi: Kuwejtem, Arabią Saudyjską? Co z samym Osamą bin Ladenem? Gdzie więc są ci bogaci, a gdzie biedni?
Ksiądz Kardynał na pewno ma rację. Granica między ubóstwem a bogactwem nie przebiega oczywiście między islamem a Zachodem. Przecież i na Zachodzie są ludzie bardzo biedni…
Tutaj chodzi o praktyczną miłość, w sensie, w jakim mówi św. Jakub: kiedy ktoś nie ma co jeść albo czym się ogrzać, a my mu powiemy: idź i ogrzej się, a nie damy mu tego, czego potrzebuje, to o jakiej miłości możemy mówić? Myślę, że ten cały problem jest wyzwaniem dla ludzkości. Chodzi o to, byśmy w konkretnych przypadkach postąpili naprzód w relacji miłości, a nie poprzestali jedynie na słodkich uśmiechach, kazaniach lub teoretyzowaniu. Dzisiejszy zsekularyzowany świat wymaga od nas działania, żąda doświadczenia.
To spostrzeżenie Księdza Kardynała, że świat nie dzieli się na Wschód i Zachód ani na islam i chrześcijaństwo, oznacza więc, iż podzielone jest społeczeństwo jako takie – na jakimkolwiek poziomie, aż do tych najmniejszych, podstawowych grupek, i podzielone jest samo serce człowieka, który odmawia dzielenia się. W jaki sposób wydarzenia 11 września ubiegłego roku powinny się odbić w naszej pracy duszpasterskiej? Pewnego dnia ludzie przyszli do Pana Jezusa z wiadomością, że w Siloe zawaliła się wieża i zasypała robotników oraz że Piłat okrutnie wymordował galilejskich buntowników bezpośrednio przy ołtarzu świątyni. Co w związku z tym powinno oznaczać wydarzenie, które jest podobne do tych biblijnych?
Nie potrzeba komentarza, Pan Jezus mówi wyraźnie. On pyta: „Czy ci, którzy zginęli, byli mniej sprawiedliwi niż inni, że musieli tak cierpieć? Nie, ale jeśli się nie nawrócicie, tak samo zginiecie”. Rozumiem zamach na WTC raczej jako wielkie wyzwanie niż karę. Każde negatywne wydarzenie możemy interpretować także jako sygnał pozytywny. W tym przypadku jest ono wyzwaniem, by zmienić cywilizacyjne trendy. To wydarzenie należy postrzegać jako ogromne ostrzeżenie dla świata, który potrzebuje przemiany. Konieczność przemiany wyraźnie przejawiła się we wściekłej nienawiści i w nadużyciu religii.
Wielkie międzynarodowe spotkania typu G8 dotyczą spraw ekonomii, polityki czy sposobu rozdzielania pieniędzy i wydaje się, że zaniedbane zostało jakiekolwiek usiłowanie, aby zarządzać przepływem pieniędzy zgodnie z zasadami moralności.
Takim wielkim posiedzeniom nieustannie towarzyszą konflikty, ponieważ ludzie domyślają się, że w czasie ich przebiegu chodzi jedynie o rozszerzanie wpływów i wykorzystywanie zasobów krajowych dla sukcesu bogatych. W podziale pieniędzy więcej powinno się myśleć o biednych. Globalizacji jawnie nie można zatrzymać, można jednak nadać jej nowy kształt, dać jej nowe zasady.
Wrześniowe wydarzenia mocno wstrząsnęły gospodarką wielu rozwiniętych krajów. Upadają nawet wielkie firmy i spółki… Czy Ksiądz Kardynał myśli, że ta sytuacja może zainspirować możnych tego świata, aby zmienili sposób myślenia i planowania?
Przypuszczam, że w obecnym stadium globalizacji o wiele ostrzej ujawniają się moralne i duchowe niedociągnięcia cywilizacji. Im bardziej pod względem technicznym i ekonomicznych rozwija się zglobalizowany świat, tym mocniej człowiek uświadamia sobie braki w wymiarze duchowym. Jednocząca się Europa i jej czołowi przedstawiciele polityczni, jak np. Jacques Santer czy Jacques Dellors, mówią o „duszy dla Europy”. Ostatni z wymienionych założył fundację działającą pod taką właśnie nazwą. Romano Prodi razem z innymi deklaruje, że nie jest dobrze zjednoczyć się jedynie na poziomie ekonomicznym czy politycznym, pominąwszy poziom duchowy. To dotyczy całego świata.
Zredagowała Jindra Hubková
Tłumaczyła Mariola Chaberka