W dniach 14-18 września 2015 roku we Lwowie na Ukrainie odbyło się historyczne spotkanie osób konsekrowanych obrządku łacińskiego i bizantyjsko-ukraińskiego, w którym wzięło udział ponad 600 uczestników z ogólnej liczby 1500 osób konsekrowanych obrządku bizantyjskiego i 1000 obrządku łacińskiego. Spotkanie, tzw. Asambleja, odbywało się pod hasłem: „Ewangeliczna wspólnota osób poświęconych Bogu w Kościele rzymskokatolickim i greckokatolickim na Ukrainie”. Spotkanie z udziałem biskupów obu obrządków rozpoczęło się uroczystą Mszą świętą w katedrze łacińskiej we Lwowie 14 września, pod przewodnictwem abpa Mieczysława Mokrzyckiego. Ponieważ we Lwowie nie było tak ogromnej sali, by mogła pomieścić wszystkich uczestników, obrady odbywały się w pomieszczeniach dla VIP-ów stadionu piłkarskiego Arena Lwów. Specjalnym gościem spotkania był ojciec Józef Augustyn SJ, którego poproszono o konferencję wprowadzającą w całe spotkanie oraz o podsumowanie w ostatnim dniu obrad. Asambleja zakończyła się uroczystą Mszą świętą 18 września w katedrze obrządku bizantyjsko-ukraińskiego we Lwowie, pod przewodnictwem metropolity Światosława Szewczuka.
Konferencja na rozpoczęcie spotkania osób konsekrowanych
obrządku łacińskiego i bizantyjsko-ukraińskiego
Stadion Arena, Lwów, 15 września 2015 roku
1. Na początku dziękujmy Bogu za to ważne historyczne spotkanie wspólnoty zakonnej greckokatolickiej oraz wspólnoty zakonnej rzymskokatolickiej na Ukrainie. Ma ono miejsce w Roku Życia Konsekrowanego, który ogłosił Papież Franciszek . Łączymy się z młodymi zakonnikami z całego świata, którzy również dzisiaj rozpoczynają swoje wielkie spotkanie w Rzymie. Te dwa spotkania osób konsekrowanych, we Lwowie i w Rzymie, będą przebiegały równolegle. W Rzymie zgromadziło się cztery tysiące młodzieży zakonnej z całego świata; u nas, we Lwowie, tylko z samej Ukrainy, ponad sześćset osób. Spotykamy się jako uczniowie Chrystusa. Wszyscy więc życzymy sobie, by odbyło się ono w klimacie życzliwości i miłości. Niech każdy z uczestników uczyni wszystko, aby było ono wielkim świętem: świętem Kościoła, świętem życia zakonnego, świętem braterskiej jedności.
W naszym spotkaniu istotne będą nie tylko oficjalne wystąpienia, konferencje, świadectwa, ale także braterskie i siostrzane rozmowy w kuluarach, przy posiłkach. Nie rozmawiajmy najpierw z osobami, które znamy od lat, ale przede wszystkim z tymi, których widzimy po raz pierwszy. Przywołujmy moc Ducha Świętego i prośmy Go o dar odwagi, szczerości i otwartości. Mocą tych darów przekraczajmy naszą nieśmiałość, obawy, niepewność siebie, uprzedzenia. Nie mamy się czego obawiać, gdyż Jezus jest naszym Panem i On jest przecież jedyną miłością każdego z nas. Spotykamy się jako osoby „poświęcone” Panu, jako Jego uczniowie. On sam nas zapewnił: Gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich (Mt 18, 20). Jakże intensywna musi być Jego obecność między nami, skoro jest nas nie dwóch albo trzech, ale sześciuset Jego uczniów.
2. Nie postrzegajmy siebie nawzajem jako przedstawicieli określonych wspólnot, z których każda ma swoją historię. My nie jesteśmy najpierw przedstawicielami „kogoś” lub „czegoś”, ale autonomicznymi osobami, które mają własną godność, wartość. Niech więc nasze spotkanie nie będzie „zjazdem instytucji”, ale zgromadzeniem wolnych i autonomicznych osób mających swoją podmiotowość; niech spotkanie to obywa się w klimacie braterstwa i przyjaźni. Każdy z nas jest niepowtarzalnym dzieckiem Boga i właśnie dlatego nasze indywidualne spotkania i rozmowy będą miały niepowtarzalny charakter. W sposób dyskretny dawajmy sobie ewangeliczne świadectwo wzajemnej życzliwości oraz miłości do Chrystusa i Kościoła. Jesteśmy Kościołem, ponieważ gromadzimy się w imię Jezusa. To fundament naszego spotkania. Ma on pryncypialny charakter. Jezus nas zgromadził, On nas jednoczy. A to wszystko, co nas różni i dzieli, także nasza historia, ma charakter wtórny, akcydentalny. Historia jest już poza nami. Ona do nas nie należy. Każda historia jest w rękach Boga.
3. Ukraina, Rosja i Polska – Ukraina i Europa – Ukraina i świat potrzebują dzisiaj świadectwa jedności, wzajemnej miłości. Abraham Joshua Heschel, wielki myśliciel żydowski, w książce Pańska jest ziemia pisał: „Niczego nie potrzebujemy obecnie tak pilnie, jak znalezienia sposobów wzajemnego wspomagania się w obliczu przeżywanych «tu i teraz» przerażających doświadczeń, poprzez odwagę zawierzenia słowu Pańskiemu, które trwa zawsze, także «tu i teraz». Musimy współpracować we wskrzeszaniu wrażliwości, w przebudzaniu sumienia, aby nie wygasły iskry Boże w naszych duszach, aby pielęgnować otwartość na ducha Psalmów, cześć dla słów proroków i wierność żyjącemu Bogu” .
Świat, w którym żyjemy, „tu i teraz”, przechodzi przez „przerażające doświadczenia”: otwarta wojna na Wschodzie Ukrainy, w której zginęło już tysiące ludzi; trwające od lat zbrojne, krwawe konflikty, wojny i rewolucje w krajach islamskich oraz całej Afryce; okrutne prześladowanie chrześcijan przez islamistów przy cynicznym milczeniu polityków wielkich mocarstw; masowa fala uchodźców z Syrii, Afganistanu i innych krajów północnej Afryki, skrajna nędza i ubóstwo w wielu częściach świata. Długo by jeszcze trzeba mówić, chcąc opisać „przerażające doświadczenia” współczesnego świata.
W obliczu tych tragedii, które dotykają setki milionów rodzin, ludzi bezbronnych i niewinnych, zwłaszcza dzieci i ludzi starszych, „musimy współpracować we wskrzeszaniu wrażliwości, w przebudzaniu sumienia” – jak mówi Heschel. Po co mamy współpracować? Żeby wskrzesić wrażliwość na obecności Boga w świecie, na Jego słowo, na godność i wolność każdego człowieka, na ludzi ubogich i wydziedziczonych, na wzajemną pomoc, na świat ludzkiej udręki. Musimy współpracować, by budzić sumienia, aby „nie wygasły w nas Boże iskry”, byśmy – wbrew wszelkim trudnościom – byli otwarci na Bożego Ducha, na wierność żyjącemu Bogu. Potrzebujemy dzisiaj wierności żyjącemu Bogu. To w imię tej wierności spotykamy się „tu i teraz”. Naszej wierności żyjącemu Bogu potrzebuje dzisiaj Kościół, świat i nasze narody, pośród których żyjemy.
4. Środkowowschodnia Europa i jej narody doznały w XX stuleciu niewyobrażalnych wręcz udręk i cierpień, upokorzenia, poniżenia godności, prześladowań religijnych, masowych morderstw, ludobójstwa. Poniżanie godności jest taką samą zbrodnią jak mordowanie ludzi. Ludobójstwo, wojenne morderstwa nie są jedynie „faktem fizycznym”, ale nade wszystko moralnym i duchowym. Całe to „przerażające doświadczenie” ostatniego stulecia miało miejsce za sprawą dwóch bezbożnych, tyrańskich ideologii, które odznaczały się najwyższą pogardą do człowieka, ale tylko dlatego, iż odznaczały się najwyższą pogardą do Boga i ludzkiego sumienia. W krajach Europy komuniści niszczyli chrześcijaństwo, w krajach Azji Południowej prześladowali wyznawców hinduizmu, buddyzmu i każdej innej religii. Łamanie ludzkich sumień było zbrodnią. To ono sprawiało, że miliony ludzi, którzy uprzednio prowadzili zwyczajne codzienne życie osobiste i rodzinne, z lęku o siebie i bliskich aktywnie włączyło się i współpracowało z systemem przemocy i zbrodni.
Święta Teresa Wielka mówi, że kiedy osoba żyje w grzechu ciężkim, należy się bać nie tego, co aktualnie robi, ale tego, co mogłaby zrobić. Człowiek, który odrzuci Boga i pogardzi Nim, zagłuszy swoje sumienie lub też wyrzeknie się go, zdolny jest popełnić każdą zbrodnię. „Bezbożność nie jest opium, ale trucizną” ludzkości – pisał Heschel . Najwyższym wyrazem bezbożności jest nie tylko odrzucenie Boga, ale także zawłaszczanie Go i manipulacja Nim w imię nieprawych intencji osobistych, społecznych i politycznych. Metropolita Szeptycki mówił o bluźnierstwie, jakim było posługiwanie się przez żołnierzy niemieckich hasłem „Gott mit uns” . Papież Franciszek po zamachu islamistów w Paryżu 7 stycznia 2015 roku na redakcję satyrycznego pisma „Charlie Hebdo” mówił: „Nie wolno obrażać religii i nie wolno zabijać w jej imię” .
5. W naszej części Europy mamy głęboko zranioną pamięć. I z ową zranioną pamięcią musimy się obchodzić z najwyższą uważnością i delikatnością. Nasze spotkanie nie stawia sobie za cel powracania do zranionych historii i otwierania naszych zranionych pamięci. Uzdrowienie bowiem zranionej pamięci nie dokonuje się najpierw przez analizę historyczną i polityczną. Okłamują nas politycy, historycy, naukowcy, gdy mówią, że analityczny powrót do historii osobistej, zbiorowej, narodowej – jakby samo przez się – uzdrawia wzajemne relacje. Analiza historyczna, psychologiczna, socjologiczna bywa nieludzkim, okrutnym odsłanianiem ran, gdy brakuje u analizujących poszanowania dla wolności i godności drugiego człowieka, szczerych braterskich intencji i zamiarów, współczucia, zrozumienia, empatii, a nade wszystko wiary w żyjącego Boga, który jako jedyny przebacza grzechy. To grzech ostatecznie jest źródłem każdej zbrodni, poniżenia, przemocy, krzywdy.
Wielu więźniów wracających z łagrów lub z obozów koncentracyjnych nie opowiadało nigdy i nikomu, także swoim najbliższym, o swoich nieludzkich doświadczeniach. Zakładali rodziny, wychowywali dzieci, mieli przyjaciół, pracowali, ale do zranionej części duszy i pamięci nie dopuszczali nigdy i nikogo. To był ich wybór. I mieli do niego pełne prawo. Ale z przeżytych doświadczeń katorgi wyciągali wnioski i dlatego stawali się ludźmi głębokiej wiary, pokory, współczucia i miłosierdzia.
Nie wolno otwierać ludzkich ran bez doświadczenia wiary w obecność żyjącego i przebaczającego Boga. To dotyczy także naszych codziennych rozmów o tych, którzy nas skrzywdzili: w przestrzeni rodzinnej, sąsiedzkiej, wspólnotowej, narodowej, międzynarodowej. Potrzebujemy obecnie znalezienia sposobów wzajemnego wspierania się, wspomagania – „tu i teraz” – we wzroście wiary w żyjącego i przebaczającego Boga.
6. Dzisiaj koszmary wojny powracają na Ukrainę. To dramat i ból, ponieważ jest to wojna braci. Po obu stronach konfliktu kapelanami są księża: katoliccy i prawosławni. Co możemy zrobić w tej sytuacji? Analiza polityczna, kroki polityczne, dyplomacja, nie do nas należą. To nie nasz sposób działania i rozwiązywania konfliktów. Możemy – wbrew pozorom – bardzo dużo: dać sobie świadectwo wzajemnego wspomagania się, zrozumienia, współczucia, wiary w żyjącego Boga.
Bardziej niż w przeszłości musimy współpracować, żeby wskrzesić wrażliwość na godność człowieka, na wartość rodziny, na ludzkie cierpienie, na ubóstwo materialne i moralne – po obu stronach granicy: ukraińskiej i rosyjskiej, ukraińskiej i polskiej. Cierpienie, krzywda, przebaczenie i pojednanie są doświadczeniem powszechnym, one nie znają granic, nie znają murów. Mamy się wspomagać w zdobywaniu odwagi, by zawierzyć słowu Bożemu, „tu i teraz”. Mamy wspomagać się nie tylko w lepszym rozumieniu naszej przeszłości i naszych zranionych pamięci, ale w otwarciu na to, do czego Jezus wzywa nas dzisiaj, „tu i teraz”.
Nasze zawierzenie słowu Bożemu ma charakter intymnego spotkania człowieka z Bogiem. Żeby spotkać się z bratem, przebaczyć mu doznane krzywdy i prosić go o przebaczenie, musimy najpierw się spotkać ze słowem Bożym w atmosferze milczenia, ciszy, skupienia. Aby popatrzeć na brata z przyjaźnią i przebaczającą miłością, musimy najpierw kontemplować Najświętsze Oblicze Jezusa. Oblicze zranione naszymi grzechami.
Pewien starzec zapytał młodego pustelnika: „Czego dokonałeś tu, na pustyni?”. Ten pochwalił się: „Przeszedłem przez Biblię kilka razy”. A starzec odpowiedział: „A ile Biblii zostało w twoim sercu i w twoim umyśle?”. Jeżeli będziemy mieli w naszych sercach i umysłach słowo Boże, każdy osobiście, indywidualnie, wszystko, co byłoby przeszkodą w spotkaniu z braćmi, rozpłynie się jak mgła poranna. Zawierzmy więc to nasze spotkanie słowu Bożemu.
7. Dzisiaj w kalendarzu katolickim obchodzimy święto Matki Bożej Bolesnej. To nasze spotkanie zawierzmy Jej: Niepokalanej Dziewicy, Matce Pięknej Miłości. Papież Franciszek w Liście apostolskim z okazji Roku Życia Konsekrowanego nazywa Maryję „Pierwszą Uczennicą swojego Syna”. Powierzmy się więc „Maryi Dziewicy, słuchającej i kontemplującej, pierwszej Uczennicy swego umiłowanego Syna. Spoglądajmy na Nią, umiłowaną córkę Ojca, przyobleczoną we wszystkie dary łaski, jako niezrównany wzór pójścia z miłością za Bogiem i służenia innym” . Maryja staje przed nami jako wzór zmagania i walki; Ona, Niewiasta rodząca zagrożona przez smoka, ucieka na pustynię (por. Ap 12, 3-6), miejsce medytacji słowa Bożego i walki ze złem. Gdy uważnie medytujemy owe nieliczne perykopy ewangeliczne opowiadające o spotkaniach Jezusa i Jego Matki, to widzimy, że nie mają one najpierw jakiegoś emocjonalnego, „romantycznego” charakteru, ale naznaczone są bolesnym doświadczeniem poszukiwania woli Ojca. Jezus jako dwunastoletni chłopiec, odnaleziony przez Rodziców po trzech dniach szukania, poucza ich i wręcz napomina: „Czyż nie wiedzieliście, że winieniem być w tym, co należy do mojego Ojca?”. Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział (Łk 2, 49). Także dla Matki Niepokalanej zrozumienie intelektualne, egzystencjalne jest wtórne wobec całkowitego zaufania i powierzenia siebie Bogu.
8. Pierwszym celem Roku Życia Konsekrowanego – mówi Papież Franciszek – jest „spojrzenie w przeszłość z wdzięcznością”. Patrząc więc w przeszłość, mamy najpierw pamiętać o Bożych dziełach dokonanych w naszym życiu osobistym i wspólnotowym, w życiu naszych zakonów, a nie jedynie o naszych grzechach i ranach. To „demony” mieszkające w naszej pamięci, by użyć języka Ewagriusza z Pontu, każą nam najpierw przywoływać wzajemne krzywdy, niesprawiedliwości, uprzedzenia, różnice, ale tylko po to, by wzajemnie się oskarżać, potępiać i odrzucać. Kiedy brakuje nam wzajemnego szacunku, pełnej akceptacji, braterskiej i przebaczającej miłości, każda różnica pomiędzy nami będzie nas drażnić, gniewać i smucić. W takiej sytuacji, nim podamy sobie rękę i zaczniemy rozmawiać, uprzednio dokonamy wewnętrznego osądu, który sprawi, że szczery i serdeczny dialog będzie już niemożliwy. Tak bywa we wspólnocie małżeńskiej, rodzinnej, zakonnej, jak również narodowej i międzynarodowej. Popatrzmy więc w naszą przeszłość z wdzięcznością, jak każe Papież Franciszek.
Okrutne czasy zbrodniczych ideologii, wbrew ich zamiarom i intencjom, objawiły Boga, który sprzeciwia się pysznym, a wywyższa pokornych. Historia nie czci tyranów, ale ich bohaterskie ofiary. Czasy przemocy i zbrodni objawiły Sługę Jahwe, Jezusa ukrzyżowanego, którego – w swoich wyrokach – Bóg zmiażdżył cierpieniem, aby usprawiedliwić wielu. On dźwigał nasze nieprawości (por. Iz 53, 10-11). Elie Wiesel, laureat Literackiej Nagrody Nobla, który jako niespełna piętnastolatek znalazł się z obozie koncentracyjnym w Auschwitz, opowiada w swojej książce Noc o żydowskim chłopcu, powieszonym za jakieś drobne przewinienie. „Ponad pół godziny walczył ze śmiercią, konając na naszych oczach. A my musieliśmy patrzeć mu prosto w twarz. Kiedy przechodziłem przed nim – pisze Wiesel – wciąż żył. Miał jeszcze różowy język i przytomne oczy. Usłyszałem za sobą męski głos, który zapytał: – Gdzie jest Bóg, gdzie On jest? Na co jakiś głos we mnie odpowiedział: – Jak to gdzie? Tu wisi na szubienicy” .
Patrzmy z wdzięcznością na męstwo wiary braci i sióstr, na męczeńską śmierć setek tysięcy, milionów: rozstrzelanych, zagłodzonych w czasach stalinowskich, zakatowanych w więzieniach, umęczonych w łagrach, obozach koncentracyjnych, zamordowanych przez niemieckie bomby spadające na miasta i wsie, spalonych przez Niemców w tysiącach wiejskich stodół całej Europy Wschodniej. Jedyną zbrodnią tych ludzi było to, że byli Żydami, Romami, Ukraińcami, Polakami, Rosjanami; że bronili swoich rodzin, dzieci; że nie chcieli zdradzić i wydawać na śmierć swoich sąsiadów; że bronili wolności swojego sumienia i nie godzili się, by wyrzec się Boga, Kościoła i wiary.
Gustaw Herling-Grudziński w książce Inny świat, która jest relacją z jego rocznego pobytu w łagrach, opowiada o trzech kobietach rozstrzelanych tylko dlatego, że nie zaprzestały na rozkaz władz lagrowych wspólnie się modlić. Ileż takich męczenników było tutaj, na Ukrainie? Wspomnę jedynie jedenaście zakonnic z Nowogródka, rozstrzelanych przez Gestapo prostych kobiet. Ofiarowały swoje życie za kapłana i mieszkańców miasteczka, w którym pełniły swoją posługę.
Niech każda wspólnota zakonna, każde zgromadzenie popatrzy na swoją historię, aby zobaczyć i „policzyć” wielkie dzieła ludzkiej dobroci, współczucia, miłosierdzia, poświęcenia, ofiary. Opowiadajmy sobie o tym, by w ten sposób wyrazić Bogu naszą wdzięczność. Niech wreszcie każdy popatrzy na swoją osobistą historię. Jesteśmy słabi, krusi, ale miejmy odwagę zobaczyć, ile dobra Bóg sprawił i nadal sprawia poprzez nasze życie i naszą posługę. Pan w swoim nieskończonym miłosierdziu pozwala nam czynić dobrze „tu i teraz”, choć jesteśmy słabi i grzeszni. Więcej nawet, zdarza się, że wykorzystuje w swoim miłosierdziu nasze słabości, by objawiła się pełniej Jego Boska moc, miłość i chwała. Medytujmy słowa, którymi modlimy się w czasie Mszy świętej w rycie rzymskim: „Nie patrz na nasze grzechy, ale na wiarę swojego Kościoła”, na jego czyny, na jego świadectwo. I my nie patrzmy na nasze wzajemne grzechy, ułomności i słabości, ale patrzmy na nasze dobre pragnienia, czyny, słowa i zamiary.
9. Rok Życia Konsekrowanego – pisze Papież Franciszek – wzywa nas, byśmy przeżywali „teraźniejszość z pasją. Wdzięczna pamięć o przeszłości pobudza nas, byśmy uważnie słuchając tego, co Duch mówi dziś do Kościoła, coraz głębiej realizowali konstytutywne aspekty naszego życia konsekrowanego”. Życie z pasją – tłumaczy dalej Papież – „oznacza stawanie się «mistrzami komunii», «świadkami i budowniczymi tego projektu komunii», który znajduje się na szczycie historii człowieka według Boga. […] Bądźcie więc kobietami i mężczyznami komunii, bądźcie mężnie obecni tam, gdzie występują różnice i napięcia, i bądźcie wiarygodnym znakiem obecności Ducha Świętego, który wzbudza w sercach pasję, aby wszyscy byli jedno (por. J 17, 21)”.
Jezus zaprosił nas na to wielkie spotkanie w Roku Życia Konsekrowanego, byśmy doświadczyli komunii i – byśmy trwając w komunii – wspólnie podjęli rozeznanie, jak przeżywać z pasją naszą teraźniejszość, jak dawać naszym braciom i siostrom świadectwo miłości Boga. Nasze spotkanie ma ożywić naszą pasję życia dla Chrystusa, dla Kościoła, dla ubogich, pasję posługiwania ludziom młodym. Oni w sposób szczególny potrzebują naszego świadectwa, duchowego i ludzkiego wsparcia. Ponieważ wielu żyje w rodzinach rozbitych, skłóconych i uzależnionych, doświadczają nierzadko głębokiego zagubienia ludzkiego, duchowego i moralnego. Wielu młodych dzisiaj jest bardzo nieufnych. Stąd też nim otworzą się przed nami – duszpasterzami i wychowawcami, by powierzyć nam swoje życie z jego słabościami i zagubieniami, pragnieniami i nadziejami, wcześniej poddają nas próbie, chcą nas sprawdzić, czy mogą nam zaufać.
W ramach rekolekcji ignacjańskich towarzyszę wielu osobom poprzez kierownictwo duchowe. Rekolektanci zwykle chętnie otwierają swoje serca, szczerze opowiadają o swoim życiu. Ale nie wszyscy i nie od razu. Wielu, zanim się otworzy, uprzednio sprawdza swego przewodnika duchownego. W jaki sposób? Powie coś prowokacyjnego, niby przypadkowo, a następnie czeka na jego reakcję. Dobry kierownik duchowy dobrze zna „takie chwyty” i nie dziwi się temu.
W Polsce księża uczący katechezy w szkole spotykają się nierzadko z bardzo przykrymi, czasami wręcz brutalnymi pytaniami uczniów, które wstydziłbym się tu powtarzać. Wielu księży rozumie mechanizm „sprawdzania”, „badania” ich przez uczniów, ale nie wszyscy. Są księża, którzy denerwują się, wpadają w gniew, gdyż sądzą, że uczniowie chcą ich poniżyć, upokorzyć. A przecież nie jest to prawda. Jeżeli kapłan w takiej sytuacji powie uczniowi coś nieprzyjemnie, on zamknie się, obrazi i powie sobie: „Ty jesteś taki sam jak ja. Ty nie jesteś mi w stanie pomóc”. I tak dialog się urywa. Nastaje „zimna wojna” między uczniem a jego katechetą. Gdy brakuje nam pasji życia dla Jezusa, dla ubogich, dla ludzi młodych, łatwo wkrada się w nasze życie szukanie siebie, zysku, próżnej chwały, wrażeń zmysłowych. Narzucają się nam wówczas wszystkie „osiem demonów zła” Ewagriusza z Pontu .
10. Bardzo modne jest dzisiaj, także we wspólnotach zakonnych, pojęcie wypalenia wewnętrznego. Posługujemy się nim dla postawienia diagnozy osobom w sytuacji kryzysowej. Podajemy też liczne przyczyny wypalenia: wielość obowiązków, trudne warunki pracy, trudne relacje, przepracowanie, zmęczenie, pośpiech cywilizacyjny itd. Ale nie jest to jednak cała prawda o życiu osób wypalonych. Tak naprawdę bowiem źródłem wypalenia nas – zakonników i zakonnic – jest przede wszystkim brak pasji życia dla Jezusa i dla tych, do których On nas posyła. Jest przecież wiele osób konsekrowanych, które – choć ciężko pracują, mają wiele obowiązków, trudne warunki pracy i niełatwe relacje – nigdy nie ulegają wypaleniu. To pasja życia dla Jezusa jest ich „wewnętrznym paliwem”, siłą do życia i pracy. Tylko mocą tej pasji możemy pokonać nasze wszystkie pokusy i demony, nasze zmęczenie i przepracowanie, naszą ułomność i kruchość.
Wszyscy jesteśmy słabi: ci, którzy się wypalają, i ci, którzy się nie wypalają. Nie ma ludzi z marmuru i ze stali. Docieranie do ludzkich granic, kruchość to integralna część ludzkiego doświadczenia. Papież Franciszek mówi o tym w swoim liście do zakonników: „Niech ten Rok Życia Konsekrowanego będzie również okazją do wyznania z pokorą, a równocześnie z wielką ufnością w Bogu, który jest Miłością (por. 1 J 4, 8), naszej kruchości oraz przeżywania jej jako doświadczenia miłosiernej miłości Pana”. Papież Franciszek, który sam powtarza często, że jest grzesznikiem, daje nam przykład właśnie pasji życia dla Jezusa. Właśnie z owej pasji życia dla Jezusa rodzi się wrażliwość na każdego człowieka, a zwłaszcza na ludzi ubogich, wrażliwość na ocean ludzkiej nędzy i biedy w świecie.
11. W całym środkowowschodnim regionie Europy mamy coraz większe ambicje ekonomiczne. Chcemy – jak na Zachodzie – żyć w dobrobycie i materialnym komforcie. Nie ma w tym niczego złego, ale musimy jednak pamiętać, że na siedem miliardów ludzi, aż dwa miliardy żyje za dwa dolary dziennie, a jeden miliard żyje za jednego dolara dziennie. Jako osoby składające ślub naśladowania Jezusa ubogiego nie możemy o nich zapomnieć.
Jako uczniowie Jezusa, niezależnie od konfliktowych nieraz historii naszych wspólnot zakonnych i kościelnych, jesteśmy powołani, by żyć we wzajemnej zgodzie i pokoju. Nie możemy pozwolić sobie na walki o dobra kościelne. Są one przecież bardzo względne. Winniśmy dialogować, rozmawiać, pertraktować, szukać kompromisu. W ludzkich sprawach kompromisy są konieczne. Nasze kościelne mury, to wszystko, co zbudowali nasi przodkowie, dziś jest nam bardzo potrzebne, ponieważ jest wielu wierzących, którzy przychodzą na Eucharystię, modlą się w naszych kościołach. Modlący się lud – to jest nasz prawdziwy skarb. Gdyby zabrakło wiernych modlących się codziennie w naszych świątyniach, owe piękne mury, kościelne wieże, złocone ołtarze byłyby nam niepotrzebne. We Francji w ostatnich latach sprzedano kilka tysięcy kościołów. W Londynie, Berlinie i w wielu innych europejskich metropoliach piękne kościoły, w których przez całe stulecia modlili się wierni i była sprawowana Eucharystia, jest sprzedawanych na galerie handlowe, galerie sztuki, luksusowe apartamenty. Nie lekceważymy bynajmniej wagi kościołów i świątyń, ale chcemy jedynie podkreślić, gdzie naprawdę bije serce Kościoła.
12. Papież Franciszek zachęca nas, abyśmy dzięki naszemu powracaniu do historii zachowali naszą tożsamość i umacniali naszą jedność. Chorujemy dzisiaj na nieustanne poszukiwanie nowości. Odwołuję się tu bardziej do sytuacji Kościoła na Zachodzie i w Polsce, ale – jak sądzę – i u was, na Ukrainie, panuje identyczny niemal klimat cywilizacyjny, jak w wielu krajach europejskich. Chorujemy na pogoń za nowością. Wydaje nam się, że musimy podążyć za tymi trendami cywilizacji, które zdają się kwestionować niemal wszystko. Pięknie mówił Abraham Joshua Heschel: „Wymieniliśmy świętość na wygodę, wierność na sukces, mądrość na informację, modlitwy na kazania, tradycję na modę” .
Z samej nazwy to, co tradycyjne, bywa uznane za negatywne. Stąd też w wielu naszych wspólnotach zburzyliśmy tradycyjny porządek dnia, modlitw, pracy, wypoczynku. W życiu i formacji zakonnej dokonujemy nieustannych zmian, eksperymentujemy, poddajemy się spontaniczności. Ale owocem takiego działania bywa nierzadko powierzchowność życia, chaos. Życie zakonne, jak każdy inny rodzaj życia: rodzinnego, społecznego, wspólnotowego domaga się rytmu, harmonii, porządku dnia, tygodnia, miesiąca, roku. Soborowe aggiornamento, dostosowanie wspólnot Kościoła do współczesnego świata, o którym mówił Jan XXIII, wymaga refleksji, medytacji słowa Bożego, głębokiego namysłu, modlitwy, wspólnego rozeznania duchowego, aprobaty przełożonych. Nie chciałbym wydawać powierzchownych osądów, ale – jak się wydaje – rzymskie wspólnoty zakonne więcej grzeszyły przeciwko własnym tradycjom niż Kościoły o tradycji bizantyjskiej. Metropolita Szeptycki pisał: „Zjednoczenie z Kościołem powszechnym nie niesie ze sobą wyrzekania się tradycji. My, nazywani grekokatolikami, sami siebie nazywamy prawosławnymi i w najwyższym stopniu cenimy własną tradycję, własne zwyczaje” . Nam, katolikom rzymskim, jest dzisiaj bardzo potrzebna wierność tradycji Kościoła greckokatolickiego i prawosławnego.
W Polsce, w latach siedemdziesiątych XX wieku, na fali zmiany wystroju wnętrza kościołów, jakiego wymagało odprawianie Msze świętej twarzą do ludu, przepadło wiele dzieł sztuki, obrazów, rzeźb, „tradycyjnych ołtarzy”. Inny przykład ulegania współczesnej modzie to przenoszenie medialnego języka prowokacji i ekshibicjonizmu do kaznodziejstwa. Niektórzy kaznodzieje ulegają pokusie szokowania, posługiwania się ostrym słownictwem, ekshibicjonistycznej szczerości tylko w tym celu, by przyciągnąć uwagę, zainteresować. Duszpasterstwo i kaznodziejstwo w Kościele ma własny język oparty na Biblii, Tradycji teologicznej, nauczaniu Stolicy Apostolskiej, mistyce, literaturze, tradycji lokalnej, codziennej egzystencji.
13. Wiele zakonów przeżywa dzisiaj głęboki kryzys powołań. Jednak – rzecz ciekawa – dotyczy to przede wszystkim zakonów o charakterze apostolskim, duszpasterskim. W zakonach o ścisłej, surowej regule monastycznej, które trzymają się wiernie swoich monastycznych tradycji, powołań na ogół nie brakuje, także w krajach Europy Zachodniej. Czy liczne wystąpienia z naszych zakonów w Europie i w Stanach Zjednoczonych młodych braci i sióstr zakonnych nie wynikają z braku poczucia bezpieczeństwa, z braku stabilności oraz oparcia duchowego i ludzkiego w swoich wspólnotach, co zwykle jest konsekwencją ciągłych zmian, improwizacji i tymczasowość życia i posługi? Młodzi ludzie, którzy przychodzą do nas, są duchowo i emocjonalnie krusi. Pochodzą nierzadko z rozbitych rodzin. Wielu wychowywało się bez ojca lub też brakowało im na co dzień więzi z nim.
W naszej części świata, przez którą przetoczyły się dwa okrutne totalitaryzmy, męska dusza została ciężko zraniona. Systemy totalitarne tworzyli mężczyźni typu „macho”. Komunizm, system trwający niemal osiemdziesiąt lat, uderzył przede wszystkim w mężczyzn. To im najpierw łamano sumienia, zmuszając do wstępowania do partii, do współpracy ze służbami bezpieczeństwa, zabraniając praktykowania religii i wychowania religijnego dzieci. To ich torturowano, katowano, bito po więzieniach. To oni też przede wszystkim donosili jeden na drugiego. I to jest owa zraniona męska pamięć. Dzisiejsi młodzi zakonnicy to synowie i wnuki tamtego pokolenia. I właśnie dlatego w formacji zakonnej potrzebujemy dzisiaj wyraźnych osobowości, które dałyby tym młodym oparcie, poczucie bezpieczeństwa. Ale nie poprzez wymagania formacyjne najpierw, ale poprzez osobiste świadectwo życia i wiary.
Jeżeli wychowawca podnosi głos, zachowuje się sucho, nieprzyjemnie, wielu młodym osobom konsekrowanym przypomina się wszystko, czego doświadczyły od maleńkości, kiedy ojciec wracał pijany lub też gdy matka wpadała w stan niecierpliwości lub histerii. Podobny problem ujawnia się nieraz w postawie i zachowaniu przełożonych. Odpowiedzialny za wspólnotę winien dawać poczucie bezpieczeństwa tym, których Pan powierza jego pieczy.
14. Jest rzeczą oczywistą, że ani przełożony, ani wychowawca nie rozwiąże problemów swoim współbraciom. Może im jedynie towarzyszyć, dając przykład i zachęcając do pracy nad sobą, do duchowej walki i do zmagania. Uderza mnie ostatnio fakt ogromnych wymagań, jakie stawiamy dzieciom przygotowującym się do Pierwszej Komunii Świętej. Popatrzmy na problem oczami dziecka, które ma przystąpić do pierwszej spowiedzi. Każemy mu (w rycie rzymskim) wejść do konfesjonału, który jest dla niego wielką ciemną szafą, i wyznać przed obcym mu mężczyzną, ubranym na czarno, to wszystko, co jest dla tego bardzo młodego człowieka trudne, wstydliwe, upokarzające. Dzieci wyznają w konfesjonale to, czym na ogół nie dzielą się z własnymi rodzicami. Możemy sobie jedynie wyobrazić wewnętrzną samotność tych młodych ludzi. Nikt nie ma prawa, także mama i tata, ingerować w ich dziecięce sumienia. Matka, która zbyt gorliwie pomagałaby w robieniu rachunku sumienia swoim pociechom, narażałaby siebie i swoje dzieci na wdzieranie się w ich intymność i wolność. W naszej posłudze duszpasterskiej mamy dawać poczucie bezpieczeństwa tym, którym służymy.
W jaki sposób jako zakonnicy moglibyśmy dać świadectwo wiary i poczucie bezpieczeństwa wiernym, gdyby oni widzieli, że my, zakonnicy, uczniowie Jezusa różnych obrządków i narodowości, kłócimy się, prowadzimy spory, wytykamy sobie stare grzechy, walczymy o kościelne mury, wpływy, pieniądze, prestiż itp.? Nasza jedność, wzajemny szacunek, braterska miłość i przyjaźń oraz dzielenie się tym, co posiadamy, jest świadectwem autentyzmu naszej wiary. Wierność żyjącemu Bogu wyraża się także w wierności autentycznej tradycji, dzięki której otrzymaliśmy skarb wiary i dzięki której skarb ten przekazujemy następnym pokoleniom.
15. Świat potrzebuje nadziei. Naszą ważną misją jest dzielenie się wiarą i nadzieją z tymi, do których Jezus nas posyła. Mamy być dla nich autentycznymi znakami nadziei, danymi od Boga, że miłość jest możliwa. Mamy być znakiem nadziei, że człowiek potrafi udźwignąć własny los. Mamy być znakiem nadziei, że człowiek nie jest pyłkiem zagubionym w kosmosie. Mamy być znakiem nadziei, że człowiek człowiekowi nie jest wilkiem, ale bratem. Mamy być znakiem nadziei, że jest możliwa bezinteresowna miłość. Mamy być znakiem nadziei, że człowiek może panować nad własnymi namiętnościach, które – gdy nie zostaną okiełzane – zagrażają szczęściu własnemu i bliźnich. Mamy być znakiem nadziei, że Bóg nie opuścił tego świata.
My, uczniowie Jezusa, nie jesteśmy od polityki, od planowania rozwoju, od tworzenia strategii ekonomicznych, społecznych i kulturalnych. Jezus powołał nas, abyśmy „tu i teraz” szukali Jego miłosnej obecności oraz dawali świadectwo wiary i nadziei naszym braciom. Mamy „tu i teraz” służyć ludziom, których Pan stawia na naszej drodze. Mamy ciągle na nawo odkrywać to, czego Jezus chce od nas: tutaj, dzisiaj, teraz. Pytajmy Jezusa, jaką mamy przyjąć postawę w czasie naszego spotkania, które rozpoczynamy.
Życie konsekrowane dokonuje się w dwóch wymiarach: osobistym i wspólnotowym. Kiedy mówimy: „Mamy być znakiem”, to znaczy: „Ja osobiście mam być znakiem”. Wspólnota zakonna jako całość nie stanie się znakiem nadziei, jeżeli każdy z jej członków nie stanie się nim przez osobiste zaangażowanie. Życie zakonne wymaga wyjątkowej jednomyślności. W ostatnich latach na skutek wrogości wobec chrześcijaństwa wielkich światowych mediów doświadczyliśmy boleśnie, w jaki sposób nawet jedna osoba duchowna może stać się powodem zgorszenia dla wielu, szczególnie wówczas, gdy pełni odpowiedzialną funkcję. Aby w dobie medialnej propagandy uniknąć skandali, pozostaje nam jedno: dawać jasne i przejrzyste świadectwo życia i wiary.
16. Każdy z nas staje się znakiem nadziei dzięki osobistej odpowiedzialności za swoje życie, za życie bliźnich i za powierzoną mu misję. Stajemy się znakiem nadziei, gdy staramy się usilnie kochać Boga i ludzi, walczyć z własnymi słabościami, troszczyć się o codzienną modlitwę. Mamy być znakiem nadziei przez codzienną walkę wewnętrzną z naszymi słabościami i grzechami, wyznając je codziennie w rachunku sumienia oraz w sakramencie pojednania. Każdy jest odpowiedzialny za to, jak się modli, jak milczy we wspólnocie, jak przebacza, jak żyje. Walka wewnętrzna – to wielki temat życia duchowego. Dlaczego młodzi zakonnicy, zakonnice tak łatwo się zniechęcają? Bo nikt ich nie nauczył zmagać się wewnętrznie z sobą. Jeżeli ojciec wraca do domu pijany, to daje dzieciom przykład przegranego życia.
Trzeba nam dzisiaj sięgać do wielkich szkół duchowości chrześcijańskich, które uczą wewnętrznego bojowania. Pisma Ewagriusza z Pontu , Jana Kasjana – to przejrzysta, wyraźna i czysta „szkoła” wewnętrznego zmagania wzorująca się na walce Jezusa na pustyni. My, zakonnicy, jesteśmy wysłani przez Jezusa na pierwszą linię frontu. Jesteśmy wybrani i powołania, ale nie po to, by korzystać z przywilejów, zajmować pierwsze miejsca, odbierać ludzką chwałę, korzystać z cudzej pracy, ale by służyć Jezusowi oraz tym, do których On nas pośle. Mamy w nasze życie codzienne wcielać Jezusowe słowa: „To jest Ciało moje za was wydane. To jest krew moja za was wylana”. Mamy wydawać nasze ciała i nasze dusze na ofiarę w służbie braciom jak Jezus.
17. My, zakonnicy, musimy być znakiem sprzeciwu wobec kłamliwej obietnicy dawanej przez wielkich tego świata, że królestwo niebieskie jest owocem ludzkiej pracy, tutaj, na ziemi. Musimy świadczyć o obietnicy życia wiecznego. Mamy dawać świadectwo nadziei, głosząc Jezusa, i to Jezusa Ukrzyżowanego. Ukrzyżowany Boży Syn to zgorszenie i skandal zarówno dla Żydów, jak i dla pogan. Ów „skandal”, „szok” wpisany jest w samą istotą chrześcijaństwa. Panie, Ty chcesz mi umyć nogi? (J 13, 6) – mówi zszokowany Piotr do Jezusa, gdy Ten podchodzi do niego z miednicą i prześcieradłem, aby umyć mu nogi. „Ty, Boży Syn, Mesjasz, ulękniesz przede mną nędznym człowiekiem?”. Bóg Wszechmocny, który staje się człowiekiem, jest skandalem i szokiem dla wszystkich kultur i cywilizacji. We wszystkich niemal pogańskie religiach to człowiek stawał się Bogiem. Panujący w imperiach władcy ogłaszali się bogami i nakazywali – nierzadko pod karą śmierci – oddawać sobie boską cześć.
A czyż nie jest to skandal i szoki dla świata, gdy w czasie Eucharystii bierzemy kawałek chleba, wymawiamy nad nimi słowa Jezusa: „To jest Ciało moje” i wierzymy, że staje się on Ciałem Pańskim? Nasze życie jako chrześcijan winno być szokujące, winno stawać się powodem do zdumienia, zdziwienia. Jezus zamierzył takie właśnie zdumiewające i szokujące zachowanie swoich uczniów, gdy mówił: Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali (J 13, 35).
Świat szuka wywyższenia i chwały, a my mamy szukać upokorzenia. Wszyscy szukają bogactwa, a my, zakonnicy, mamy szukać ubóstwa. Zgromadzenie Sióstr Matki Teresy z Kalkuty dla prowadzenia ponad sześciuset swoich zakładów opieki dla bezdomnych, niepełnosprawnych, wykluczonych z życia społecznego potrzebuje gigantycznych środków materialnych. Ale w swojej regule siostry mają zapis, że nie wolno im przyjmować stałych dochodów. Rozmawiam kiedyś o tym z pewnym biznesmenem. Jego reakcja była prosta: „Dlaczego nie zmienią sobie tej reguły?”. Odpowiedziałem mu: „One chcą, żeby im brakowało pieniędzy. Jest to dla nich okazja, aby wołać do Boga o pomoc”. Wszyscy chcą realizować siebie, robiąc, co im się podoba, a my ślubujemy posłuszeństwo.
Życie założycieli naszych zakonów było szokujące. Szokował św. Antoni na pustyni surowością życia, szokował głębią mądrości Ewagriusz z Pontu. Jakże szokował św. Franciszek z Asyżu swoim ubóstwem i całkowitym wyrzeczeniem się siebie. Szokował św. Ignacy Loyola swoim posłuszeństwem Kościołowi hierarchicznemu. Szokowało świat dziesiątki tysięcy odważnych misjonarzy, którzy na przestrzeni obu tysiącleci udawali się w dalekie, obce kraje, poród nieznane sobie ludy, by głosić Chrystusa. Wielu z nich poniosło śmierć męczeńską.
Ale tu ważne zastrzeżenie: mamy szokować, budzić zdziwienie świata, ale nie prowokować, eksponując siebie, opowiadając o sobie. W ewangelicznym szokowaniu jest zawsze pokora, miłość, zdumienie dobrocią, wielkością i pięknem Boga. Jako zakonnicy mamy zaskakiwać człowieka, odsłaniając przed nim to, co najpiękniejsze i najlepsze w świecie, w bliźnich, w nas samych. Podstawą naszego szokowania i zdumienia jest sam Bóg. Każde prowokowanie boli, rani, krzywdzi. Nasze zachowania, które miałyby ukazać naszą wielkość, świętość i doskonałość, nie byłyby ewangelicznym szokowaniem, ale właśnie prowokowaniem, zwracaniem na siebie uwagi. My, zakonnicy, nie mamy się narzucać światu. Nasza obecność w świecie winna być cicha, dyskretna. Mamy służyć światu w sposób przejrzysty, czystym sercem. A gdy widzimy dobre owoce naszej pracy, mamy modlić się słowami psalmistą: Nie nam, Panie, nie nam, ale Twemu Imieniu daj chwałę (Ps 115, 1).
Konferencja na zakończenie spotkania osób konsekrowanych
obrządku łacińskiego i bizantyjsko-ukraińskiego
Stadion Arena, Lwów, 17 września 2015 roku
Spotkanie osób konsekrowanych obrządku łacińskiego i bizantyjsko-ukraińskiego, które właśnie kończymy, odbieram jako wielki Boży dar, „tu i teraz”. Braterska wojna na Ukrainie, w której zginęło już tysiące osób po obu stronach konfliktu, ukazuje cały bezsens ideologii. Nie mamy wątpliwości, że konflikt zbrojny na Ukrainie ma charakter ideologiczny. Każdy rodzaj ideologii, niezależnie od podłoża: rasowego, narodowościowego, religijnego, ekonomicznego, politycznego, psychologicznego prowadzi do przemocy, zniekształca i zohydza najpiękniejsze i największe ludzkie wartości, ideały i sprawy.
1. Ideologia bowiem przyjmuje postać potwora, „demona”, który za pomocą gwałtu i przemocy podporządkowuje sobie wszystkich i wszystko. Ideologia nazistowska głosiła: „Deutschland, Deutschland über alles”. Jeden z pisarzy niemieckich wspomina, że gdy naziści zaczęli śpiewać ów hymn, wyjechał z Trzeciej Rzeszy, ponieważ przewidywał, czym się to wszystko skończy. O ile naziści planowali tysiącletnią Rzeszę, o tyle bolszewicy i komuniści mówili, że Lenin jest wiecznie żywy. Współczesny ateistyczny humanizm przyjmuje postać bezwzględnej ideologii, która usiłuje niszczyć religie. Wszystko rozpoczyna się od upokarzania i poniżania wszystkich, którzy nie podzielają wyznawanej ideologii. Michel Houellebecq w powieści Uległość, w której opisuje Francję przyszłości pod rządami wyznawców Mahometa, zauważa, że „humanistyczny ateizm opiera się przecież na niewiarygodnym poczuciu pychy i arogancji” . Po zamachu terrorystycznym na redakcję satyrycznego pisma „Charlie Hebdo” w Paryżu, w styczniu 2015 roku, w jednej z dyskusji Radia France bardzo zdenerwowany rozmówca mówił: „Trzeba raz na zawsze skończyć ze świętościami religii monoteistycznych, ponieważ są one zarzewiem wszelkiej wojny”. Nie był to bynajmniej oryginalny pogląd, ponieważ takie idee głosi od lat Michel Onfray, francuska gwiazda ateistycznego humanizmu. Ateizm humanistyczny to nowa ideologia pełna przemocy i pogardy do wszystkich ludzi inaczej patrzących na świat. Jeden z amerykańskich biskupów, w odniesieniu do krytyki ideologii gender i LGTBQ, powiedział: „Ja umrę w łóżku, mój następca pewnie już w więzieniu, a kolejni będą już męczennikami”.
2. W programie dnia dzisiejszego napisano o moim wystąpieniu: „Posumowanie”. Dziękuję ojcu Romanowi za zaufanie. Ale kimże ja jestem, by podsumowywać to historyczne spotkanie. Większość wystąpień miała charakter świadectwa. Chciałbym jedynie dopełnić świadectwa. Z radością wysłuchałem świadectwa stuletniego zakonnika, ojca Doroteusza, który jak święty Paweł pięknie powiedział: „Życia nie zmarnowałem”. Przyjechaliśmy tu, aby usłyszeć to właśnie świadectwo, byśmy i my mogli na końcu naszego życia powiedzieć, powołując się na nasze sumienie: „Życia nie zmarnowałem”. Wzorem ojca Doroteusza pielęgnujmy pragnienie, aby życia nie zmarnować. Nie szukajmy kariery, wygody, prestiżu, ale wierności żywemu Bogu, a życia nie zmarnujemy. Nie pytajmy, czy w zakonie jest nam dobrze, czy źle, ale raczej, czy nie marnujemy naszego życia.
Z przyjemnością słuchałem wystąpienia Księdza Biskupa Dionizego Lachowicza. Ponieważ mówił po ukraińsku, nie rozumiałem wszystkiego, ale – właśnie dzięki temu mogłem uważniej śledzić harmonię pomiędzy słowami, gestami ciała a emocjami, promieniowanie całej osoby prelegenta. Miałem nieodparte przekonanie, że mówi do nas człowiek wewnętrznie wolny. W tej harmonii widziałem wolność wewnętrzną wyrażoną poza słowami. Pozwalam sobie to powiedzieć, ponieważ Księdzu Biskupowi to nie zaszkodzi, a nam może pomóc.
Chciałbym wspomnieć także o świadectwach trzech młodych kapłanów, kapelanów wojskowych, którzy towarzyszyli żołnierzom ukraińskim na wojnie, która się obecnie toczy. Świadectwo to było dla mnie ważne, ponieważ kilkakrotnie prowadziłem sesję dla żołnierzy wracających z misji zagranicznych. Na wojnie, w obliczu śmierci – ja mówił jeden z kapelanów – żołnierzy nie interesuje, czy duchowny, z którym rozmawia, jest protestantem, katolikiem czy prawosławnym. Jakie może to mieć znaczenie w obliczu bezpośredniego zagrożenia życia? W czasie sesji dla żołnierzy wracających z misji, o której wspomniałem, jeden z żołnierzy mówił: „Dopóki do ciebie nie strzelają, nie wiesz, kim jesteś”. Człowiek poznaje siebie tak naprawdę dopiero w obliczu bezpośredniego zagrożenia życia.
Odwołując się do tego stwierdzenia, możemy powiedzieć, że życie strzela do nas wszystkich. Nasze najtrudniejsze życiowe sytuacji objawiają tak naprawdę, kim jesteśmy, co nosimy w naszych sercach i umysłach; ile w całym naszym myśleniu, postrzeganiu i zachowaniu jest ideologii, a ile prawdziwego człowieczeństwa, ofiarnej miłości, zawierzenia siebie Bogu i ofiarnej służby bliźniemu.
3. Bóg stał się człowiekiem z miłości do człowieka, każdego człowieka, umarł na krzyżu i zmartwychwstał. To nie jest jedynie idea, ale wydarzenie historyczne, fakt. Kilka lat temu rozmawiałem z misjonarzem pracującym w Syrii. Zapytałem go: „Po co tam jesteście, skoro nie możecie działać: prowadzić parafii, katechezy, publicznie nauczać itp.?”. Odpowiedział bardzo pięknie: „Aby swoim życiem i posługą dawać świadectwo, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym”.
Dziś chrześcijanie na Bliskim Wschodzie świadectwo, że Jezus jest Synem Bożym, dają już nie tylko słowem i codziennym życiem, ale własną męczeńską krwią. W Parlamencie Europejskim Papież Franciszek w styczniu 2014 roku mówił: „Nie możemy w tym miejscu nie wspomnieć o wielu niesprawiedliwościach i prześladowaniach, jakie codziennie wymierzone są w mniejszości religijne, zwłaszcza chrześcijan, w różnych częściach świata. Wspólnoty i osoby będące przedmiotem barbarzyńskiej przemocy: wypędzani ze swoich domów i ojczyzn; sprzedawani jako niewolnicy; zabijani, ścinani, ukrzyżowani i spaleni żywcem przy haniebnym i sprzyjającym milczeniu wielu” .
Przywołajmy tu niezwykłe świadectwo męczeńskiej śmierci 21 chrześcijan, egipskich Koptów, zamordowanych w tym roku przez dżihadystów ISIS. Męczennicy ubrani na pomarańczowo. Obok każdego z nich kat ubrany na czarno, w kominiarce takiej, jakie noszą ludzie rabujący z bronią w ręku. Zamordowano ich nad brzegiem Morza Śródziemnego, a ich krew spływała do morza. Film propagandowy zrobiony profesjonalną kamerą ukazywał czerwoną od krwi wodę przy morskim brzegu. Autorzy zbrodni, jak sami komentowali, chcieli „przekazać informacje” mieszkańcom Europy, po drugiej strony Morza Śródziemnego: to samo czeka was wszystkich. Wielkie media, które zwykle wrogo odnoszą się do chrześcijaństwa, wielokrotnie pokazywały ten obraz. Cała ta zbrodnia została dokonana w imię ideologii religijnej. Mordowanie, by oddać chwałę Bogu, jest najwyższą formą bluźnierstwa. Wszystko, co mówimy i robimy złego, upokarzającego, krzywdzącego bliźnich w imię Chrystusa, Kościoła, religii, znieważa Boga i obraża Jego Boski majestat. Jeżeli nasi przodkowie w przeszłości obrażali Boga, krzywdząc braci innego obrządku, wyznania, religii czy narodu, nie nasza to rzecz i nie nasza sprawa. Nie osądzajmy ich życia i sumienia. Nie analizujmy cudzych grzechów. Potępiajmy fakty, odcinajmy się od nich, wyrzeknijmy się podobnego postępowania. I tylko tyle. Reszta jest w rękach Bożego miłosierdzia i Bożej sprawiedliwości.
4. Po co nas tutaj Pan Bóg zgromadził? Aby religia, wyznanie, obrządek, przynależność narodowa, granice państwowe, kultura, rasa, język, grzechy popełnione przez naszych przodków nie były dla nas, zakonników, powodem do obrażania Boga, znieważania Go. Ja nie mogę sprawdzić, czy mój brat obraża Boga, gdyż nie mogę wejść do jego sumienia. Ale mogę prosić Pana o łaskę poznania mojego sumienia i moich grzechów. Drodzy Przyjaciele! Nie nawracajmy siebie. Nie mówmy do innych, jak to doradzał nam biskup Dionizy Lachowicza: Musisz. Jezus tak nie mówił. On proponował: Jeżeli chcesz. Zapraszajmy się wzajemnie, z miłością i szacunkiem, do czynienia dobra, do dzielenia się naszym życiem z innymi, do posługiwania ubogim, pomagania młodym.
Odwiedziłem kiedyś rodzinę mojego przyjaciela z czasów młodości. Przedstawił mi swoją rodzinę i powiedział: „Dzieci mam wspaniałe. Muszę jeszcze jedynie wychować sobie żonę”. Powiedziałem mu „Szczęść Boże”, tak jak życzą sobie nawzajem górnicy przed ciężką pracą w kopalni. Nawracanie drugiego to beznadziejne zajęcie, bezowocna praca, bezpłodne działanie. Ponieważ w tej części Europy nawracaliśmy się całymi wiekami, nierzadko stosując przemoc, dlatego tak trudno jest nam dzisiaj spotykać się ze sobą, rozmawiać, wspólnie pracować. Nie usiłujmy zmieniać bliźnich, ale dawajmy sobie wzajemne świadectwo miłości, współczucia i nadziei.
Taras Szewczenko, ukraiński poeta, w pojednawczym braterskim wierszu Do Lachów pisał, że źródłem niezgody i wojny na Ukrainie był „krzyż”, a raczej inny jego rodzaj, oraz Te Deum, inny język. To uproszczone i nieprawdziwe myślenie. Zbyt łatwo mu ulegamy: „Gdyby drugi człowiek był inny, gdyby on się zmienił, na świecie byłoby dobrze, byłaby zgoda, nie byłoby wojny”. Taki rodzaj postrzegania świata prowadzi jednak do przemocy wobec ludzi postrzeganych jako „inni”, „obcy”, do upokarzania ich, a w konsekwencji do ludobójstwa. Było to myślenie nazistów niemieckich, a jego konsekwencją stały się fabryki śmierci i masowe mordowanie tych, których w żaden sposób nie dało się zmienić. Żyda nie można było zmienić na Niemca. Bolszewicy chcieli edukować ludzi, by raz na zawsze wyrzekli się „chęci posiadania” i „wiary w Boga”. Zamiast myślenia: „Gdyby drugi był inny…” konieczna jest nam antropologia: „Wszyscy jesteśmy braćmi, równi w godności i wolności, wszyscy mamy jednego Ojca w niebie”.
Każde ideologiczne, jednostronne patrzenie na człowieka i próba dopasowania go do siebie, prowadzi do pogardy i przemocy we wzajemnych relacjach. Chrześcijaństwo nie jest najpierw systemem moralnym dążącym do zmiany w postawie i zachowaniu człowieka, ale to wielka wizja antropologiczna, w której centrum jest miłość Boga do człowieka i – oparta na niej – wzajemna braterska miłość wszystkich ludzi między sobą. Każda inność człowieka w tym ujęciu jest z jednej strony jego bogactwem, z drugiej zaś – jego kruchością. Wszyscy mamy przyjmować siebie nawzajem z całym naszym bogactwem i całą naszą kruchością. I to jest zasadnicze przesłanie ewangeliczne, które zabieramy z sobą z tego spotkania, by przekazać je naszym wspólnotom.
5. Święta Teresa od Dzieciątka Jezus w Dzienniku duszy wyznaje: „Zrozumiałam, że Kościół ma serce”. I nasze spotkanie objawiło, że Kościół ma serce. Bo tylko w sercach otwartych na Boga i bliźnich mógł zrodzić się zamysł tego wielkiego, historycznego spotkania. Nasze spotkanie przebiegało w kimacie pokoju, życzliwości i braterskiej miłości. Dane nam było doświadczyć, że sercem Kościoła jest miłość: miłość Boga do człowieka i odpowiedź człowieka na tę miłość. Jezus jest najwyższym i ostatecznym znakiem i źródłem miłości.
Zakończmy naszą refleksję i jednocześnie całe spotkanie modlitwą z kontemplacji Ad amorem św. Ignacego Loyoli z książeczki Ćwiczenia duchowne: „Zabierz, Panie, i przyjmij całą wolność moją, pamięć moją i rozum, i wolę mą całą, cokolwiek mam i posiadam. Ty mi to wszystko dałeś – Tobie to, Panie, oddaję. Twoje jest wszystko. Rozporządzaj tym w pełni wedle swojej woli. Daj mi jedynie miłość Twą i łaskę, albowiem to mi wystarcza. Amen”.