Jakie są konsekwencje długotrwałego doznawania krzywdy (szczególnie tej w okresie dzieciństwa i dorastania), które nie zostało jeszcze uzdrowione? 

Cierpienie spowodowane krzywdą zabija w dziecku radość życia. Dzieciom niekochanym i odrzuconym nie chce się nieraz żyć do tego stopnia, że same usiłują odebrać sobie życie. Co jest tak naprawdę istotą krzywdy wyrządzonej dzieciom, nastolatkom? Zwięźle można powiedzieć: brak miłości, do której dzieci mają święte prawo. Życie dziecka winno być wzbudzone z miłości i przyjęte z miłością. Dziecko powinno być wychowywane w miłości. Jeżeli rodzice nie obdarzają dziecka miłością, tym samym zostaje ono zranione. Konsekwencją braku miłości rodziców do dziecka jest doświadczenie przez nie bezsensu własnego życia oraz całego otaczającego go świata. Świat bez miłości odbierany jest jako bezużyteczny.

Przeglądając ostatnio w pociągu pomorską prasę lokalną, napotkałem na artykuł: Brak nadziei. Dlaczego dzieciom nie chce się żyć? Była to relacja o dwóch dziecięcych samobójstwach: próbie targnięcia się na swoje życie jedenastoletniego chłopca oraz „udanym” samobójstwie trzynastolatka. Okoliczności tych dwu tragicznych zdarzeń, na które zwraca uwagę autor artykułu, pokazują, dlaczego dzieciom nie chce się żyć. Przyczyną niechęci do życia są konflikty w rodzinie, krzywdzące odnoszenie się rodziców do dziecka, szkolne kłopoty spowodowane brakiem zrozumienia ze strony nauczycieli. Ale jak dziecko może odnosić sukcesy szkolne, jeżeli w domu rodzinnym żyje w ciągłym stresie i zagrożeniu? Jeżeli nauczyciel, wychowawca, duszpasterz nie uwzględnia sytuacji rodzinnej dziecka, zwykle głęboko go krzywdzi. Do krzywdy wyrządzonej w domu i w szkole dochodzi nieraz krzywda doznana od rówieśników. Ta posiada jednak zwykle mniejsze znaczenie i mniejszy wpływ. Jest ona bowiem jedynie pewnym przedłużeniem krzywdy spowodowanej przez dorosłych. Jeżeli dziecko nie jest krzywdzone w domu i w szkole, łatwo radzi sobie w konfliktach rówieśniczych. Dzieci, które nie są krzywdzone przez dorosłych, zwykle potrafią skutecznie bronić się przed przemocą rówieśników.

Dorastający człowiek zwykle zabiera z sobą w życie niechęć do życia spowodowaną wielką, nie uleczoną jeszcze krzywdą. Stąd wielu młodym ludziom także nie chce się żyć. Ich niechęć do życia ujawnia się w bierności wobec życia, w braku zapału do pracy, w niechęci do zmagania się ze słabościami, zaniedbaniem rozwoju intelektualnego, w aroganckim odnoszeniu się do otoczenia, braku troski o własną lepszą przyszłość. Młodzieńczy entuzjazm zostaje uwięziony, sparaliżowany. Młodzi ludzie głęboko cierpią. Swoje cierpienie usiłują nieraz uśmierzyć rzucając się w narkotyki, alkohol czy też powierzchowne doznania zmysłowe. Odczucie bezsensu życia spowodowane nie przebaczoną krzywdą z okresu dzieciństwa i młodości zostaje przeniesione następnie w życie dorosłe i wywiera decydujący wpływ na przeżywanie całego życia. Wpływa na postrzeganie przeszłości, odbiór teraźniejszości oraz spojrzenie na przyszłość. Dla krzywdzonego w dzieciństwie człowieka życie jawi się jako jeden wielki ciąg krzywdy.

Osoby głęboko skrzywdzone zwykle boją się wracać do przeszłości. Nieraz budują one „wysoki mur” między teraźniejszością a przeszłością. Na murze tym malują własny, wyobrażony, nierealistyczyny i iluzoryczny obraz przeszłości. Opowiada on o tym, czego w przeszłości pragnęli, a co nie było im dane. Tymczasem nasza przeszłość nie może być przez nas stwarzana z naszych wyobrażeń, potrzeb i pragnień, ale jedynie odczytana z naszej pamięci i to także wtedy, kiedy pamięć ta została głęboko zraniona.

Zraniona pamięć z trudem się otwiera. Otwarcie pamięci łączy się bowiem z otwieraniem zaschniętych i nie uleczonych jeszcze ran, które się w niej zapisały. Dotyczy to zarówno zranień z okresu dzieciństwa i dorastania, jak też głębokich krzywd okresu dorosłego. Wiele osób po powrocie z komunistycznych więzień, sowieckich łagrów czy też hitlerowskich obozów nigdy nie wracało do tamtego okresu, tak w osobistych wspomnieniach, jak też w rozmowach z najbliższymi.

Inną konsekwencją głębokich krzywd doznanych w przeszłości, które nie zostały dogłębnie rozeznane, wypowiedziane i uzdrowione, jest przyjmowanie postawy ofiary. Kiedy krzywdziciel jest silniejszy fizycznie i psychiczne, krzywdzone dziecko staje się rzeczywiście jego ofiarą. Nie jest w stanie samo się obronić. Może jedynie prosić o litość. Ta lękowa postawa wobec krzywdy, przyjmowana we wczesnym okresie życia przez wiele lat, zwykle głęboko się utrwala i przenosi się na wiek dorosły. Także wówczas, kiedy skrzywdzony osiąga wiek dojrzały, a krzywdziciel traci swoją przewagę, odruch przyjmowania przez skrzywdzonego postawy ofiary pozostaje. Osoba, która jest nieświadoma tej postawy, każdą najmniejszą przykrość przeżywa jako wielką osobistą krzywdę.

Lęk – to zwykle jedna strona medalu konsekwencji długotrwale doznawanej krzywdy. Drugą stroną jest wewnętrzny gniew. W człowieku krzywdzonym odruchowo budzi się bunt i chęć „sprawiedliwego” wyrównania krzywdy. To właśnie na bazie tego odruchu stworzone zostało starotestamentalne przykazanie: Ktokolwiek skaleczy bliźniego, będzie ukarany w taki sposób, w jaki zawinił. Złamanie za złamanie, oko za oko, ząb za ząb. W jaki sposób ktoś okaleczył bliźniego, w taki sposób będzie okaleczony (Kpł 24, 19–20). I jeszcze: Twe oko nie będzie miało litości. Życie za życie, oko za oko, ząb za ząb, ręka za rękę, noga za nogę (Pwp 19, 21). Przykazania te oddają naturalny obronny odruch człowieka. Gniew wobec przemocy krzywdziciela bywa jednak zwykle w okresie dzieciństwa hamowany i dławiony. Ofiara obawia się bowiem, iż okazywanie swego gniewu zwiększy jedynie stosowaną przemoc.

Dławiony gniew ofiary nie znika jednak, ale odkłada się i stopniowo narasta. To właśnie owe góry gniewu, które narastały całymi nieraz latami sprawiają, że głęboko skrzywdzony człowiek tak łatwo przechodzi z postawy ofiary do postawy krzywdziciela. Wielkie krzywdy doznane w przeszłości, które zostały jakby „zapomniane”, uruchamiają z czasem cały splot postaw i zachowań, które ofiara obserwowała z bliska u swojego krzywdziciela. Kiedy ojciec lub matka upokarza, poniża i niesprawiedliwie traktuje swoje dzieci, najczęściej w sposób nieświadomy odbija sobie cierpienie związane z bardzo starymi nieraz krzywdami. Jest rzeczą niemożliwą, aby rodzice, którzy w przeszłości byli kochani w swoich domach rodzinnych, krzywdzili swoje własne dzieci.

Wszystkie te konsekwencje długotrwałej a nie leczonej krzywdy wystarczą, aby zachęcić do wewnętrznego zmagania się z postawą skrzywdzenia, nawet jeżeli wymaga ono wielkiego zaangażowania, wysiłku i cierpienia. Poczucie krzywdy, szczególnie wówczas, kiedy jest ona bardzo bolesna, stanowi „obce ciało”, które głęboko rani, stąd też jest rzeczą niemal oczywistą, iż człowiek rozumny pragnie się go pozbyć. Upodobanie w doznawanej czy też wyrządzanej krzywdzie jest wyrazem deformacji osobowościowej, która sprawia, że człowiek staje się wprost nieludzki dla siebie i dla bliźnich.

Na pokonanie krzywdy nigdy nie jest za późno, choć trzeba uczciwie powiedzieć, że im wcześniej skrzywdzony przekroczy poczucie skrzywdzenia, tym mniej krzywdy zostawia za sobą. Człowiek głęboko skrzywdzony winien pielęgnować w sobie pragnienie, by nikogo w życiu nie skrzywdzić tak, jak sam został skrzywdzony. I choć pragnienie takie mogłoby się wydawać oczywiste, to jednak – jak pokazuje życie – rzadko bywa ono świadomie wzbudzane i rozwijane. Kiedy poczucie krzywdy głęboko zakorzeni się w człowieku, wówczas – choć nie jest on świadomy tego faktu – odpłacanie złem za zło staje się jego „naturalnym” odruchem, który uzasadniany jest poczuciem sprawiedliwości. Tylko dzięki świadomości i wewnętrznej wolności wspomaganej łaską, możemy zatrzymać doznaną krzywdę i nie przelewać jej na bliźniego. „Zatrzymać” nie znaczy jednak zachować ją w sobie, ale oddać Chrystusowi, który wziął na siebie wszystkie ludzkie krzywdy. On się obarczył naszym cierpieniem, on dźwigał nasze boleści. […] On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła nań chłosta zbawienna dla nas, a w jego ranach jest nasze uzdrowienie (Iz 53, 4-5).

Świadome wejście mocą Bożej łaski w cierpienie zrodzone z krzywdy jest jedynym sposobem uwolnienia się od niej. Św. Paweł w Liście do Rzymian pisze, że skoro wspólnie z Chrystusem cierpimy, to też razem z Nim będziemy mieć udział w Jego chwale (por. Rz 8, 17). Skrzywdzony, który odda doznane krzywdy Chrystusowi po udrękach swej duszy ujrzy światło i nim się nasyci (Iz 53, 11). Tak więc pokonana i przebaczona krzywda staje się szansą. Daje ona bowiem skrzywdzonemu głębszą wrażliwość oraz otwiera przed nim niezwykłe możliwości rozumienia siebie, Boga i bliźnich. Ci, którzy naprawdę przekroczyli poczucie krzywdy, zwykle nie żałują faktu, że wcześniej jej doznali, ponieważ bez niej ich życie byłoby o wiele uboższe. Słowa św. Pawła: Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska (Rz 5, 20) możemy odnieść także i do ludzkiej krzywdy. Każda krzywda jest przecież grzechem. Tam więc, gdzie wzmógł się grzech krzywdy, tam też obficiej rozlała się łaska przebaczenia, miłosierdzia i dobroci. I jak o grzechu Adama, który był tragicznym złem dla całej ludzkości, śpiewamy w Exultecie paschalnym: „O szczęśliwa wina”, tak również i o ludzkiej krzywdzie, która jest niewątpliwie złem, można powiedzieć: „O błogosławiona krzywda”.

Tak właśnie wielką krzywdę, jaką były długie lata spędzone w sowieckich więzieniach i łagrach, przeżywał Aleksander Sołżenicyn. W swoim monumentalnym dziele Archipelag Gułag nazywał ten bolesny okres swojego życia „błogosławionym”, ponieważ dzięki niemu odkrył to, co najistotniejsze dla człowieka: „Dopiero na zgniłej, więziennej słomie – pisze Sołżenicyn – poczułem w sobie drgnienie dobra. Dopiero pojąłem, że linia oddzielająca zło od dobra, przebiega nie między państwami, nie między klasami, nie między partiami, ale przecina każde ludzkie serce, nie omijając żadnego. Jest to linia ruchoma i z upływem lat jej bieg zmienia się w nas samych. Nawet w sercu omotanym przez zło linia ta odgradza maleńki przyczółek dobra. Nawet w najlepszym sercu – nie wykorzenione zło zachowuje swój kącik. Od tego czasu stała się jasna dla mnie zasadność wszystkich religii: walczą one z pierwiastkami zła w człowieku (w każdym człowieku). Nie sposób oczyścić świata z wszelkiego zła, ale można w każdym człowieku zmniejszyć obszar jego władania. Od tego czasu stał się także dla mnie jasny fałsz wszystkich rewolucji w dziejach. Niszczą one tylko współczesnych im nosicieli zła (a w ogólnym zamieszaniu – również nosicieli dobra) – samo zaś zło, jeszcze bujniej rozrosłe, biorą w spadku. […] Poznaj samego siebie! Nic tak nie sprzyja przebudzeniu w nas zdolności do rozumienia innych, jak szarpiące duszę rozmyślania nad własnymi przestępstwami, błędami i przeoczeniami. […] Oto dlaczego powracam do lat, gdy siedziałem za kratą, i powiadam, wprowadzając często w zdumienie ludzi, którzy mnie otaczają: BĄDŹ BŁOGOSŁAWIONE WIĘZIENIE. BŁOGOSŁAWIONE BĄDŹ WIĘZIENIE ZA TO, ŻEŚ BYŁO W MOIM ŻYCIU” (Aleksander Sołżenicyn, Archipelag Gułag, Warszawa 1990, t. II, s. 532-534).